.

.

UWAGA! Wszystkie treści, materiały oraz elementy graficzne umieszczone

w tym serwisie są własnością prywatną i są chronione prawem autorskim.

czwartek, 11 grudnia 2014

ŚWIADECTWO KS. MATEUSZA DZIEDZICA, cz. II

Centrum Formacji Misyjnej jest domem dla wszystkich misjonarzy.
O porwaniu, pobycie w niewoli i o bezgranicznym zaufaniu Bogu
opowiadał ks. Mateusz Dziedzic,
misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej

 (na zdjęciu: ks. Mateusz Dziedzic w CFM; 8.12.2014)

                                 Publikujemy drugą część świadectwa ks. Mateusza

UWAGA! Poniższy materiał jest własnością prywatną. Jest więc chroniony prawem autorskim. Kopiowanie i wykorzystywanie w całości lub części jest prawnie zabronione. 

"Na drugi dzień byłem bardzo zmęczony. Miałem gorączkę. Mięśnie mnie bolały. Nie wiedziałem czy to jest malaria, czy zmęczenie. I rano dzwoni telefon. Siedział koło mnie szef porywaczy. Dzwoni ks. Mirek.
Ks. Mirek: „Czy ks. Mateusz jest? Czy żyje?
Szef: „Jest, żyje, dobrze się ma. Jest tutaj koło mnie.
Ks. Mirek: „Mateusz, wszyscy są poinformowani. Ludzie się modlą.

To były pierwsze jego słowa. Od razu pyta się tego rebelianta, czy może przywieźć mi lekarstwa, wodę i ubrania. Zawahanie… on nie mógł podjąć decyzji sam. Obiecał, że wieczór oddzwonią na ten numer. I rzeczywiście mieli naradę i dopiero po naradzie ustalili, że o szóstej rano się umawiają na zakręcie. Ks. Mirka nie wpuścili do bazy. Ks. Mirek przyjechał. Przywiózł mi troszeczkę jedzenia, ale przede wszystkim lekarstwa. Między innymi była tam Chinina na malarię. Był mszał, lekcjonarze dwa, kielich, hostie, alba i stuła. Był też brewiarz. Miałem więc Słowo Boże. Ja to rozpakowałem. Oni patrzyli co to mi przynieśli. I oczywiście mówią: masz już wszystko, więc masz tu też wodę, pij… ale ja mówię im: „Ale ja jestem księdzem. Ja codziennie odprawiam Mszę Świętą. Czy ja mógłbym z tymi ludźmi odprawić Mszę Świętą?” No to szef popatrzył tak na mnie… był on chrześcijaninem bo później się do tego przyznał, więc wiedział co to jest Msza Święta… i mówi: „No nie wiem, muszę się spytać pozostałych”. Dyskutowali, dyskutowali i w końcu przyszedł i powiedział, że mogę odprawiać, ale zawsze będzie przy mnie żołnierz z karabinem. Powiedziałem, że mi to nie ma problemu. Później dopiero po jakimś czasie inni więźniowie mi powiedzieli, że to był cud. Bo oni się chcieli modlić. Był wśród nich szef chóru z jednej wioski. On znał wszystkie pieśni. Pytali porywaczy: „To możemy zaśpiewać pieść przed spaniem?” Odpowiedź zawsze była taka sama: „Nie! Tu jest rebelia. Jesteście w lesie! Absolutnie żadnych modlitw.” Tymczasem Pan Bóg wysłuchiwał modlitw, bo na jedno moje zdanie mogliśmy odprawiać Mszę Świętą. Oczywiście jak ubrałem pierwszy raz albę i stułę to wszyscy się patrzyli i specjalnie szedłem tak bardzo wolno. Chciałem, żeby zobaczyli wszyscy ci, którzy tam byli, że jestem księdzem. Jak zatrzymałem się przed namiotem, byłem już umyty, miałem albę i zieloną stułę, to widziałem, że porywacze pospuszczali oczy. Ten widok księdza działał na nich.

Mszę Świętą odprawiałem na takich afrykańskich matach, podobnych do naszej karimaty. Kładłem na to lekcjonarz i korporał i odprawiałem na klęczkach, bo namiot był z plandeki taki bardzo niski, więc jak bym wstał to głową bym mógł namiot rozwalić. Cała Msza Święta była na klęczkach. Współwięźniowie przygotowali wspaniałe pieśni. Okazało się, że ten szef chóru umie wszystkie pieśni kościelne. I modlitwa… codziennie mieliśmy zgodę na Mszę Świętą i modlitwy wieczorne.

Jak była niedziela misyjna odprawiałem i mówiłem, że dziś cały świat modli się za misjonarzy; modlą się za mnie, za was. Na pewno wszyscy się modlą. Ale następnego dnia, w poniedziałek, nie dałem rady. Minął już tydzień. Porywacze chcieli rozgłosu międzynarodowego, że ich szef jest w wiezieniu i oni żądają jego uwolnienia. Cały świat o tym mówił i nic się nie działo. Ktoś w czwartek pojechał po ich generała, ale wizyta ta zakończyła się fiaskiem. Ja więc w poniedziałek rano gdy przynieśli mi ryż mówię do mojego „anioła stróża”: „Nie jem. Nie jem waszego ryżu. Ja mam 35 km stąd misję i ja mam co jeść na misji. Ja przyjechałem tu głosić Ewangelię. Ja mam tam ludzi. Dzisiaj się rozpoczyna katecheza. Ja mam o g.17 spotkanie z dziećmi. Ja chcę wrócić na moją misję.” W emocjach mówiłem, że jestem niewinny, że jestem księdzem. Pytałem: „Co ja mam wspólnego z waszą prezydent? Nie byłem w życiu człowiekiem polityki. Jestem księdzem. Co są winni ci ludzie? Skuliście ich łańcuchami. Niewinni. Co oni mają do czynienia z polityką? Idźcie po ministra. Przyjdzie minister jakiegoś rządu, to pani prezydent podejmie decyzję.

Niesamowicie się zdenerwowali, że przy wszystkich ja im coś takiego powiedziałem. Dzwonią do ks. Mirka. Szef zdenerwowany mówi: „Nie wiem, co się mu stało. Dajemy mu wodę. Dajemy mu jeść. Ma koc. Nie wiemy co się mu stało. Nic żeśmy mu nie zrobili. I on tutaj do nas takie słowa.” Ks. Mirek chciał ze mną rozmawiać i mówi do mnie: „Mateusz jedz! Mateusz jedz!” Robił to w języku sango, więc oni dobrze to rozumieli. Ja zaś, ponieważ ks. Mirek to mój przełożony, wiedziałem, że to głos Pana Boga i że muszę jeść. Tymczasem oni mówili dalej do ks. Mirka, a ten bał się stracić z nimi kontakt, że skoro ja się postawiłem, to oni zakażą kontaktu. Ks. Mirek mówi: „Zrozumcie go. On został wyrwany z misji. On ma dziś katechezę. On ma tu wszystko. Zrozumcie go – on chce być u siebie. Zrozumcie go, że on się zdenerwował.” Żeby zagłaskać tę sytuację mówię więc do ks. Mirka w ich języku: „Mirek nic mi nie zrobili. Traktują mnie bardzo dobrze, ale ja psychicznie tak się załamałem i to wszystko jest przeze mnie.”

Konsekwencją tego, że się postawiłem było to, że zakazali mi odprawiania Mszy Świętej z ludźmi. Nie mycia, nie wody, nie jedzenia, nie koca. Tylko zakazali mi odprawiać Mszy Świętej i modlitw z więźniami. Sam odprawiałem, modliłem się na łóżku moim się modliłem, ale z więźniami nie mogłem. Oni bardzo to przeżywali. Przyszła niedziela, więc minął tydzień jak odprawiałem sam. Akurat rano nie było szefa, który pilnował tych więźniów. On był taki, że miewał różne humory i nieraz krzyczał na swoich współtowarzyszy. Był jego zastępca Tibo. Człowiek. Siedzi Tibo… mówię do niego: „Ty wiesz, dzisiaj jest niedziela. A Ty wiesz co to jest niedziela. To jest Dzień Pański. Pan Bóg chce, żeby Go uwielbić w niedzielę, a ja jestem księdzem, jestem człowiekiem Pana Boga i chce z tymi ludźmi Go uwielbić.
Tibo odpowiedział: „Ale nie możesz – masz zakaz.
Odpowiadam: „Ale ty mówisz, że wierzysz w Pana Boga.
Tibo: „Wierzę!
Ja: „Ale ty wierzysz w innego Boga. Wierzysz w innego Boga, bo mój Bóg chce, żeby Go uwielbić w niedzielę, a ty mi zakazujesz.
Tibo: „Nie! Pan Bóg jest jeden!
Ja: „Jest jeden, aby ty wierzysz w innego. Nie wiem, jak ma na imię twój Pan Bóg.
…nie wiedział co mi odpowiedzieć. Poszedł. Dyskusja. O g.14 decyzja: „Możecie odprawiać.” I tak już było do końca. Były jeszcze takie próby, że coś się stało, ale wtedy już rozmawiałem z nimi bardzo grzecznie.

Widać więc, że Pan Bóg wysłuchiwał modlitw. To, że ks. Mirek mógł mi przekazać wodę, lekarstwa, które mi uratowały życie w czasie malarii, która po trzech tygodniach była bardzo mocna. Miałem 39 stopni temperatury. Leżałem i pociłem się. Miałem drgawki. Rano i wieczór brałem Chininę – mocny lek – po 400g. I to trwało cztery dni. To lekarstwo uratowało mi życie. I Pan Bóg wysłuchał modlitw, że ks. Mirek miał kontakt ze mną i dostarczył lekarstwa.

Ks. Mirek zapewniał mnie, że tysiące ludzi się za mną modli. Cała Polska się modli. Misjonarze się modlą. Powtarzał to ciągle. Mówił: „Nie śpimy! Mateusz, my nie śpimy!” O rodzinie mi mówił. Prosiłem, aby zadzwonił do mamy. Okazało się, że dzwonił. Że mama jest dzielna. Że się trzyma. Że siostry się trzymają i bracia…

Chcę opowiedzieć teraz o samym uwolnieniu…"

CDN

Pierwszą część świadectwa ks. Mateusza Dziedzica można przeczytać tutaj:
http://cfm2015.blogspot.com/2014/12/swiadectwo-ks-mateusza-dziedzica-cz-i.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz